Często kiedy podejmujemy się jakiegoś działania, czy projektu przyświeca mu konkretny cel. Niestety zdarzają się takie sytuacje, w których z czasem cel staje się coraz bardziej mglisty i zastępują go inne cele poboczne. Popychają on nasze działania na manowce lub powodują, że w ogóle ich zaprzestajemy.
Zwykle lubimy twierdzić, że znamy takie sytuacje, ale nam się to nie zdarza. To pewnego rodzaju iluzja, która pozwala nam się czuć dobrze i utrzymać przekonanie o swojej „doskonałości”.
Miało być tak dobrze, a jest niefajnie – co poszło źle?
Z sytuacjami zagubienia istotnych/początkowych celów spotykam się nierzadko u moich klientów.
Ktoś zmienia pracę na taką w innym kraju, żeby móc doświadczyć przyjemności mieszkania w nowym, fajnym miejscu. Kiedy jednak się tam już przenosi całkowicie angażuje się w pracę, nie korzystając z walorów nowego miejsca. Następnie zastanawia się czemu nie jest zadowolony z tej zmiany – zapomniał po co była.
Ktoś chce zmienić pracę na inną, bo to co robi nie daje mu zadowolenia. Szuka zatem czegoś nowego i nagle widzi ofertę na podobne stanowisko, ale z innej firmy i na nie odpowiada. Odpowiada, bo zna się już na tym temacie i jako specjalista może zawalczyć o większą pensję. Po niecałym roku jest zdziwiony, że nie ma motywacji do pracy i wcale z tej zmian nie jest zadowolony – zapomniał czemu chciał zmienić poprzednią pracę.
Jakaś firma postanawia zainwestować w nowe oprogramowanie, które ma usprawnić określone procesy. Już w czasie prac nad oprogramowaniem lista oczekiwań co do systemu rośnie i jest zgłaszana przez różne działy. Oczywiście, każdy z nich podnosi argumenty, że jego oczekiwania są najważniejsze. Po pewnym czasie harmonogram i budżet na stworzenie oprogramowania zostają przekroczone i wszyscy są niezadowoleni. Firma informatyczna, bo zleceniodawca chce ciągle coś dodawać za darmo i toczone są nieskończone batalie o rozliczenia finansowe. Klient, bo oprogramowanie wciąż nie jest skończone i z wielu stron słychać, że nie spełnia ono czyichś oczekiwań. Prawie nikt nie pamięta na co początkowo się umówiono i jakie problemy (a nie obecną listę będącą koncertem życzeń różnych działów) miało ono rozwiązywać.
Jak o mało nie wpadłem w pułapkę celów pobocznych
Zaledwie kilka dni temu sam o mało nie padłem ofiarą takiego niezauważalnego przesunięcie celów. Na szczęście, w ostatniej chwili zorientowałem się, że coś tu nie gra i szybko naprostowałem moje myślenie. Mój przykład jednak świetnie pokazuje na co trzeba uważać.
W życiu funkcjonuje w dwóch mieszkaniach oddalonych od siebie o ok. 25-30 kilometrów i położonych w dwóch różnych miastach. Jedno w Gdyni, drugie w Gdańsku. Lubimy jeździć w weekendy na rowerach, ale mamy je tylko trzy. Zatem gdzieś zawsze jednego roweru brakuje. W lipcu postanowiliśmy, że bazą wypadową na weekendowe wycieczki rowerowe będzie Gdańsk. Zatem musiałem przetransportować rower z Gdyni do Gdańska. Niestety do samochodu mi się nie mieści. Podróż komunikacją między miastami i zasady transportu w poszczególnych środkach komunikacji to istna łamigłówka. Tym bardzie, że oba mieszkania nie są w centrum, a leżą na tzw. górnych tarasach (czytaj: częściach miasta położonych na wzniesieniach). Stanęło więc na tym, że pojadę rowerem z Gdyni do Gdańska a wrócę środkami komunikacji. Wybrałem nawet dzień, kiedy miałem zaplanowany urlop, więc nie będę miał presji czasu. Uczulam na cel tego działania – dostarczenie roweru z jednego mieszkania do drugiego.
Plany zrobiłem na 1,5 tygodnia przed terminem. Jednak kiedy zbliżałem się do daty transportu cały czas się zastanawiałem jaką trasą mam jechać. Wpadłem nawet na pomysł, że z zadania logistycznego zamienię sobie to na przyjemną rowerową przejażdżkę w czasie urlopu. Pozwalało mi to złagodzić świadomość tego, że na końcu trasy będę musiał wjechać rowerem na spore wzniesienie, co nie należy do najfajniejszych atrakcji. Wymyśliłem sobie trasę przez trójmiejskie lasy (przyroda, szutrowe drogi i jazda w przyjemnym cieniu drzew). Ciągnęła mnie jednak też wizja przemknięcia przez całe Trójmiasto jedną z głównych dróg rowerowych (szybka, w miarę komfortowa, i jeszcze jej nie przejechałem na całej długości). Biłem się więc cały czas z myślami, na którą z tras postawić. Która da mi większą radość z jazdy.
Na dwa dni przed terminem transportu, nadeszła niemiła wiadomość – będzie padać. Co prawda przelotnie, ale opady będą przez cały dzień. Co więcej dzień wcześniej też będą opady i to nie małe. Z jednej strony pech, z drugiej rozwiązanie problemu. Po deszczu niefajnie jeździ się lasami, bo miejscami jest błoto. Zatem padło na trasę miastem.
W dniu transportu, przywitał mnie o poranku deszcz. Na późniejsze popołudnie zapowiadali burze. W zasadzie wszystko mówiło mi żebym odpuścił, bo z tej wycieczki na 100% nie będzie przyjemności. Zacząłem już nawet planować inne terminy w kalendarzu. I nagle przyszło olśnienie – stop!!!!
Jaki był główny cel tego zadania? Dostarczyć rower z Gdyni do Gdańska. Na jakim celu ja zacząłem się koncentrować? Czy to będzie miła przejażdżka. Przy czym celem przetransportowania roweru miały być kolejne fajnie spędzone rowerowe weekendy, a nie przyjemność dzisiejszego dnia. Powyżej podkreśliłem zdanie, w którym niemal niepostrzeżenie do moich planów wkradł się cel poboczny, a następnie ukradł całą moją uwagę.
Kiedy zrozumiałem co się stało, zmieniłem całą strategię działania.
Natychmiast sprawdziłem jakimi środkami komunikacji będę musiał się poruszać. Jakie są zasady przewożenia rowerów w nich i ile to będzie kosztować. Podzieliłem trasę na 4 odcinki, w każdym z punktów kontrolnych mogłem podjąć decyzję o kontynuowaniu transportu nie rowerem, a komunikacją. Założyłem też, że próba transportu może się nie powieść i to nie będzie dramat. Jeżeli dotrę do pierwszego punktu na trasie i sytuacja będzie zła – deszcz, prognoza dalszych opadów zawracam. Jeżeli go minę kontynuuję transport, a jedyną kwestią pozostaje jak.
Napiszę krótko, w pierwszym oknie pogodowym bez deszczu wyruszyłem w trasę rowerem. Minąłem pierwszy punkt i było nawet trochę słońca. Potem cały czas towarzyszyły mi w oddali złowrogie deszczowe chmury, ale ja jechałem bez opadów. Przy trzecim punkcie kontrolnym sytuacja nie wyglądała super i poważnie się zastanawiałem czy wsiadać do tramwaju, czy jednak jechać dalej rowerem i ryzykować, że w deszczu będę podjeżdżał pod wzgórze. W razie co miałem zabezpieczenie przed deszczem. Więc zaryzykowałem dalszą jazdę. Już niemal na ostatnim odcinku dogonił mnie deszcz, ale miałem zawczasu rozplanowane miejsca, gdzie będę mógł się schować i przeczekać. Deszcz trwał jakieś 10 minut, a ja przeczekałem go pod daszkiem na myjni ręcznej. Kiedy przestało padać, dotarłem do celu w 12 minut. Największą nagrodą za wysiłek było poczucie satysfakcji i wykreślenie zadania z listy. Znalazłem też dodatkową nagrodę, na trasę powrotną środkami komunikacji przygotowałem sobie arcyciekawą książkę.
Czego uczy moja historia?
Jeżeli podejmujesz się jakiegoś zadania lub planu, miej świadomość jaki jest jego cel. Co jakiś czas weryfikuj, czy wciąż się go trzymasz. Szczególnie sprawdź to w sytuacji, kiedy chcesz sobie odpuścić. Pamiętaj też o tym, że życie to nie tylko przyjemności i czasami trzeba włożyć trochę wysiłku dziś, aby lepiej było w przyszłości. To się nazywa „inwestycją”.