Tak samo jak w moje 40 urodziny, w dniu 1 marca 2018 nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie rozstąpiło się niebo, nie zatrzęsła się ziemia i nawet wody nie wystąpiły z brzegów. Mimo to, dla mnie ta data była znamienna. Dzień wcześniej skończyłem pracę w firmie, w której spędziłem na nieźle opłacanym stanowisku niemal 8 ostatnich lat.

Photo by Domenico Loia on Unsplash
Teraz przyszedł czas na realizację ważnego dla mnie projektu, w którym chciałem powiedzieć „sprawdzam” odnośnie tego jak postrzega mnie rynek i zakosztować smaku życia tylko i wyłącznie z własnej działalności.
Przemyślany „krok” na własne, zamiast skoku na głęboką wodę
Lubię podejmować przemyślane decyzje i ta o założeniu własnej firmy, do takich właśnie należała. Działalność założyłem jeszcze pracując na etacie i dbając o unikanie przypadkowego konfliktu interesów. Byłem świadomy tego, że w tej sytuacji nie włożę w nią 100% energii, ale uzyskałem całkiem bezpieczną perspektywę eksperymentowania. Wydzieliłem dwa obszary: prowadzenie sklepu internetowego oraz usługi coachingowe. W pierwszym obszarze miałem partnera, który przejął na siebie większość pracy, ja jednak aktywnie w niej współuczestniczyłem. W drugim dopiero zaczynałem certyfikowany kurs coachingu. W tej sytuacji stałe źródło dochodów zdejmowało z mojej głowy problem utrzymania, a zgromadzone wcześniej oszczędności stanowiły kapitał początkowy dla działań firmy.
Kiedy cztery lata później odchodziłem z firmy, sklep internetowy miał szeroki asortyment, sprawdzonych dostawców i stałych klientów. Ja jako coach miałem już spore doświadczenie i liczne grono klientów, którym pomogłem. Najważniejsze jednak, że miałem też swoją stronę WWW, sporą liczbę wpisów na blogu i bardzo pozytywne opinie w kilku miejscach w internecie. To był mocny i silny fundament, który zaważył na późniejszym sukcesie. Dodatkowo zadbałem o to, aby o mojej decyzji dowiedziało się jak najwięcej moich znajomych i klientów.
Nim skończyłem pracę, już otrzymałem propozycję wystąpienia jako prelegent na jednej z branżowych konferencji. Jeden z moich klientów z coachingu biznesowego poprosił mnie o pomoc w swojej firmie i już 10 marca byłem na wstępnej rozmowie w sprawie współpracy, którą potem nawiązaliśmy. Kilka miesięcy później, na dzień przed wakacyjnym wyjazdem, dostałem telefon od dużej firmy, lidera w swojej branży, z propozycją współpracy. Kontakt wziął się stąd, że szukali fachowca od obsługi klienta i rozpuścili wici. Niezależnie od siebie dwóch specjalistów których znali podało moje nazwisko. Po prostu pracowałem z nimi już wcześniej, a oni wiedzieli, że jestem do wynajęcia.
Taka droga przejścia na swoje jest moim zdaniem jednym z najbezpieczniejszych wariantów. Dodatkowo nie startuje się w nim od zera. Jak dobrze zatroszczysz się wcześniej o swój biznes, to wskoczysz do już rozpędzonej machiny. Ma ona jednak i swoją cenę. Jest nią czas i energia, których ciągle brakuje i którymi trzeba mądrze zarządzać. Półtorej roku przed przejściem na swoje większość popołudni i wieczorów od poniedziałku do piątku spędzałem pracując we własnej firmie.
Co odkryłem będąc już tylko na własnej działalności
- Uciekając od jednego szefa trafiasz w ręce szefów wielu, bo są od teraz nimi Twoi klienci – to jednak całe szczęście wiedziałem wcześniej, więc tylko potwierdziłem ten fakt empirycznie.
- Będziesz mieć więcej czasu dla siebie – może za parę lat, bo na początku będzie Ci go ciągle brakowało. Tego też się spodziewałem, ale nie w takim wymiarze. Nie ma jasnego sygnału, że praca się kończy (wyjście do domu), więc z pracy nie wychodzisz. A dokładnie nie wstajesz od pracy przy komputerze. Ciężko mi w to uwierzyć, ale na biurku leżą do przeczytania zaległe gazety jeszcze z wakacji .
- Super jest pracować w domu – czasami faktycznie jest super. Przez większość czasu walczysz jednak z efektywnością i koncentracją na zadaniach. Dom to królestwo niezliczonych pułapek i rozpraszaczy. Jestem wyjątkowo zdyscyplinowany, ale kiedy w pewnym momencie z łazienki do lodówki szedłem 30 minut, a nie mieszkam w willi lub rozległym apartamencie, zorientowałem się, że coś tu jednak jest nie tak.
- Kiedy pracujesz samodzielnie brakuje Ci kontaktu z ludźmi – są dni kiedy tego kontaktu mam w nadmiarze, np. szkoląc przez 8 godzin. Bywają dni wyważone, kiedy mam 2-3 spotkania z klientami. Są jednak i takie dni, kiedy pracuję koncepcyjnie i z nikim się nie spotykam. Po trzech dniach takiej pracy zaczynam łapać doła. Szczególnie jak za oknem szaro i buro. Ratuję się wtedy spacerami i zagadywaniem ekspedientek w sklepach. Trudno uwierzyć, że to wszystko przytrafia się mi -introwertykowi, który świetnie czuje się sam ze sobą 😉
- Być może schudniesz – w pracy miałem przerwy między spotkaniami i przynosiłem jedzenie ze sobą. Głupio było więc z nim wracać do domu. Tymczasem w domu, tak się momentami zapracuje, że zapominam jeść.
- Będziesz miał uporządkowany i stabilny kalendarz. Nie to co w korpo – jedna z najboleśniejszych iluzji. Praca coacha polega na spotkaniach z klientami i to jest naprawdę wyzwanie. Grafik spotkań na najbliższy tydzień z niedzielnego wieczoru, często jest w totalnej dekompozycji już w poniedziałek o godzinie 10:00 rano.
- Przestaniesz być zapracowany, bo możesz odmówić zleceń – no możesz, ale dziwnym trafem tego nie robisz. Zasuwasz za to potem na pełnej petardzie i nie wiesz w co ręce włożyć. Dziś już wiem, że moje zapracowanie jest moje i nie pochodzi z zewnątrz od szefów, projektów i różnych inicjatyw. Ja lubię być zapracowany, więc gdzie nie pójdę i czego nie będę robił, to to zapracowanie będzie ze mną.
- Freelancer wiedzie kawiarniane życie – może na filmach. No dobra, w ciągu roku byłem kilka razy na dopołudniowej kawie i relaksacyjnym spacerze. Były to jednak naprawdę wyjątkowe wydarzenia, bo szkoda mi czasu. Kawy mogę przecież napić się w domu przy laptopie. Podjąłem kilka prób pracy w kawiarniach, ale nie dałem rady. Nie mogę się skupić na pracy, kiedy emerytki obok przechwalają się między sobą swoimi schorzeniami, młode matki obgadują inne matki, a małolaty udające dorosłych roztrząsają swoje młodociane problemy. Mam dobry słuch, wiec słuchawki nie pomagają, bo musiałbym łupać muzyką na pół kawiarni. Ostatnio rozważam opcję jakiejś cichej biblioteki z małym miejscem do przycupnięcia 😉
- Masz poduszkę finansową, będzie spoko – przez pierwsze dwa miesiące kiedy ją nadszarpujesz jest spoko. Od miesiąc trzeciego znikające pieniądze zaczynają cię już wkurzać, mimo że po to były. Łapiesz stresa i bijesz się z pytaniem „Czy sobie poradzę?”. Ten moment zawsze jest wyzwaniem. Potem bywa różnie, w moim przypadku całkiem nieźle, ale każdemu gwarancji dać nie mogę.
- Wyimaginowana przeszłość – wcześniej, czy później złapie Cię myśl, że przejście na swoje to był błąd. Zresztą taka sama myśl złapie Cię jak zmienisz pracę. To fenomenalne zjawisko dotknęło mnie, ale znam je również z relacji moich coachingowych klientów. Jak źle by we wcześniejszej pracy nie było, nagle o tym zapominasz i zaczynasz dostrzegać mnóstwo jej pozytywów. To perfidna pułapka, bo wybiela przeszłość i zabiera Ci energię z teraźniejszości.
- Brak korporacyjnej biurokracji – nic się nie martw, dopadnie cię biurokracja księgowa.
- Największe wyzwanie – utrzymać dystans 10 000 kroków robionych codziennie. To jedynie niewiele ponad godzinę intensywnego spaceru. Jednak kiedy nie musisz wychodzić z domu i czeka na ciebie lista spraw do zrobienia, decyzja „wyjdę i się przejdę” urasta do rangi heroicznej. Mi pomaga to, że w czasie spacerów po pobliskim lesie pracuję koncepcyjnie nad projektami.
Czy żałuję swojej decyzji?
Zdecydowanie nie i jest ku temu kilka powodów:
- Chciałem zobaczyć jak to jest żyć na swoim i zobaczyłem – kolejny z życiowych celów odhaczony.
- Chciałem się sprawdzić i się sprawdziłem – podbudowało to moje poczucie wartości.
- Postawiłem sobie cel, przeżyć tak jeden rok – i go zrealizowałem. To kolejny sukces na moim koncie. Tymczasem, leci mi już następny miesiąc.
- W ciągu roku, nauczyłem się więcej niż przez ostatnie 5 lat – poznałem kilka nowych branż, zetknąłem się z różnymi kulturami organizacyjnymi i mnóstwem ciekawych ludzi oraz projektów. Przy okazji odarłem rzeczywistość z marzeń. Już wiem, że nie ma firmy idealnej. Nawet jak jakaś na taką wygląda, po bliższym poznaniu zauważasz jej pewne minusy.
- Doświadczyłem różnorodności – i to jest największa wartość mojego freelancerstwa. Bywały takie tygodnie, że jednego dnia miałem warsztat dla zarządu z wizji i strategii, kolejnego u innego klienta siedziałem na sali z konsultantami infolinii, a trzeciego pomagałem przeanalizować procesy inżynierom.
- Bardzo pobudziłem swoją kreatywność – do coacha raczej nie zgłaszasz się, gdy wszystko idzie dobrze. Wyzwania moich klientów, to dla mnie nierzadko fascynujące łamigłówki.
- Odzyskałem sny i marzenia – jeżeli w swojej pracy jesteś wypalony, musisz „skamienieć” aby przetrwać. Stajesz się mocno obojętny, żeby za bardzo nie czuć marazmu. Zarazem, nie czujesz też często ekscytacji. Dziś jestem często podekscytowany i od 10 miesięcy znowu mam sny i powróciły moje marzenia.
- Odkryłem jedną szczególną wartość mojej pracy na menedżerskich stanowiskach w dużych firmach – jest nią sprawczość. Dziś brakuje mi tego, że moje decyzje przekładają się na dziesiątki lub setki podwładnych, albo tysiące klientów.
Obecnie stoję na lekkim rozdrożu. Dobrze mi na swoim, ale nie wiem czy to do końca moja droga. Otwieram się zatem na to co przyniesie los. Ciekawe projekty od moich klientów lub ciekawego pracodawcę z fajną kulturą organizacyjną i ciekawym stanowiskiem. Jedno wiem na pewno. Cochem będę jeszcze długo, nawet gdybym miał to robić w swoim wolnym czasie po pracy.
Ciekawe spostrzeżenia
Miło mi, że tak je oceniasz.