Skoro czytasz ten wpis masz już pewnie swoje lata i mnóstwo wspomnień z całego swojego życia. Tak już bowiem mamy, że staramy się każde zdarzenie, każdy przypadek, sytuację czy spotkanego człowieka skrupulatnie zachować na przyszłość wkładając go do plecaka zwanego pamięcią. Sam się kiedyś złapałem na tym, że stojąc na jednym ze szczytów Krety, w miejscu pustym o pięknej panoramie i latających nad głową orłach stałem w milczeniu starając się jak najbardziej chłonąć to miejsce i jak najwięcej z niego zapamiętać. Dziś postąpiłbym inaczej, starałbym się nawiązać kontakt z tym miejscem i przez chwilę poczuć się jego częścią – nie zapamiętywać a czuć! Czuć zapach powietrza, zapach ziół, dotyk wiatru na twarzy i grę promieni słońca na skórze. Może nawet na chwile położyłbym się na poboczu i tak praktycznie nieużywanej drogi, aby poczuć tętno i wibracje góry. Stopiłbym się z „tu i teraz” i niczego nie kolekcjonował na przyszłość.
Plecak zwany pamięcią, ma tę właściwość, że chętnie chłonie te dobre, ale również i te złe wspomnienia. Jeżeli kiedyś ktoś nam powiedział, że czegoś nie potrafimy, albo do czegoś się nie nadajemy a my zapamiętaliśmy te słowa – to towarzyszą nam one przez cały czas aż do teraz. Stają się mimowolnie naszym ograniczeniem, w które zaczęliśmy wierzyć dawno temu i teraz kurczowo się go trzymamy. Tym samym nie podejmując żadnych prób aktywności w obszarze, którego to wspomnienie dotyczy.
Tak oto, to co przechowujemy w plecaku przeszłości wpływa na naszą teraźniejszość. Definiuje nas, ogranicza, a bywa że i przytłacza skutecznie podcinając skrzydła. Na pozór doświadczenie ułatwia życie, bo pamiętamy np. że dotykanie gorącego czajnika nie jest dobrym pomysłem i potem unikamy powtórzenia tej sytuacji. Jeżeli jednak rozpamiętujemy fakt, że jeden z naszych przyjaciół nas kiedyś oszukał, to tym sposobem już nigdy możemy nie nawiązać nowej przyjaźni. Mózg na hasło „przyjaźń” szybko zaczyna grzebać w plecaku, odnajduje przykurzone niekorzystne wspomnienie i już wie co robić – wszak przyjaźń jest bolesna.
Zadziwiające jest to jak bez opamiętania dokładamy do plecaka nowe wspomnienia, zupełnie nie zwracając uwagi na jego wielkość i ciężar. Rośnie z każdym rokiem, coraz bardziej wżynając się w nasze ramiona i dociskając nasze plecy do ziemi. My jednak nakładamy na niego slogan „doświadczenia” i jesteśmy wręcz dumni z jego wielkości. Dźwigamy go z uporem i determinacją godną lepszej sprawy. Jakbyśmy nie mieli dostępu do oczywistej prawdy, że wszystko przemija. Mijają godziny, lata, pojawiają się jacyś ludzie i potem odchodzą, być może dlatego że wykonali już swoje zadanie w naszym życiu zaplanowane dla nich przez los. Pamiętamy i przywołujemy ich słowa, dzieła i czyny zapominając jednak często, że były one wypowiadane w innym kontekście i czasie.
Pozostaje pytanie po co targamy ten plecak? Do czego nam się przyda w momencie kiedy dojdziemy do ostatnich minut naszego życia? Może zatem to całe nasze poświęcenie nie ma sensu, może dźwigamy go z pychy, bo wierzymy że śmierć nas nigdy nie dosięgnie. Nie zachęcam do całkowitej amnezji i porzucenia pamięci. Zachęcam za to, aby przysiąść gdzieś spokojnie na poboczu swojej życiowej drogi, otworzyć plecak i z rozwagą przejrzeć jego zawartość. Wyrzucić to co już niepotrzebne i bezużyteczne, zmierzyć się z tym co w przeszłości było bolesne (przyznać się do bólu, zaakceptować fakt jego istnienia a następnie pożegnać się z nim dziękując za to, że pojawił się w naszym życiu i z pewnością czegoś nas nauczył). Tak opróżniony plecak przeszyć w połowie, aby już sama jego wielkość nie pozwalała na wrzucanie do niego tego co popadnie. Po wszystkim podnieść się i ruszyć odważnie w dalszą drogę zastępując w przyszłości chęć zapamiętania ciekawością przeżywanej chwili.
Jest w buddyzmie piękny zwyczaj tworzenia mandali. Tworzy się ją wypełniając, czasami nawet przez kilkanaście dni, skomplikowane wzory drobinkami kolorowego piasku. To żmudna i precyzyjna praca, która stanowi zarazem rodzaj medytacji, podczas której można przemyśleć wiele życiowych spraw. To co jednak w tym wszystkim najbardziej ujmujące to fakt, że kiedy mandala jest już ukończona tworzący ją mnisi biorą do rąk szczotki i… jednym ruchem zmiatają wszystko. Jest to prawdziwy symbol nietrwałości i lekcja nieprzywiązywania się do tego co tymczasowe. „Zmieciona” mandala tworzy miejsce do stworzenia kolejnej, bo tak jak w naszym życiu bywa nie sama mandala jest tu celem lecz proces jej tworzenia.
ten tekst pisałem w towarzystwie smacznej herbaty Pu-Erh Mango Papaja